|
Kapral |
|
-
Posty:
52
-
Dołączył:
16.12.2011
|
Stridingshadow pisze: Szanowny rozmówco. Truskawka z bitą śmietaną oprócz dużej ilości kalorii posiada także potencjał dostarczania znacznej przyjemności, i poprawiania nastroju. Życie jest krótkie, i co niektórzy wolą z niego korzystać. Ja np. lubię jeść truskawki ze śmietaną/wiśnie w czekoladzie (i mimo tego nie mam żadnej nadwagi), wykonywać pracę, która daje mi satysfakcję, i czerpać przyjemność z życia na wiele innych sposobów.
Szanowny rozmówco. Zakładam (może błędnie), że podobnie jak ja, spędza pan dużo czasu przed komputerem. Mi udało się dobić do niechlubnej średniej 6 godzin dziennie na graniu, surfowaniu i powolnym traceniu wzroku i to pomimo innych obowiązków, takich jak praca i rodzina, królik uzbrojony w zęby i uwielbiający kable od internetu oraz samochód, który pali 1 litr bezyny na setkę, bo przeważnie działa na siłę mięśni moich i sąsiadów. Wracając do naszych kulinarnych porównań - chyba bym ocipiał (testujemy cenzurę ), gdybym miał ciągle żreć truskawki, które sam lubię. Przejście gier z cRPG z level-scallingiem (Fallout 3, Mass Effect, Oblivion, który jest świętym graalem level-scallingu) zajęło mi circa 20-30 godzin na każdą i uwierz mi, że po wszystkim czułem nudności (no, po Mas Effect czułem dumę że jestem ziemianinem, a amerykańska flaga łopotała mi za plecami. Minę miałem jak Patton )jak po zjedzeniu zbyt dużej ilości truskawek z bitą śmietaną, czekoladą i ogórkiem kiszonym... Jako osoba uzależniona od grania, wręcz, rzekłbym, jako osoba, która z grania uczyniła sens życia, niczego w grach tak nie cenię, jak dojrzałego podejścia i unikania prowadzenia za rączkę. Uwielbiałem w Gothicu fakt, że jeśli zanadto zboczyłem ze ścieżki na niskim levelu, spotykałem wroga zbyt dla mnie mocnego. Potem cieszyło mnie, ze moja dobrze zbudowana i solidnie zlevelowana postać mogła zemścić się na tej watasze wilków czy przerośniętych legwanach. W F3 prostota bije po oczach pięścią i neistety nie jest to tylko wyciągnięcie ręki do "casuali", ale lenistwo twórców. Jak słusznie zauważyłęś, F:NV też am level-scalling, ale jest on innego rodzaju i zapewniam cię, że na 10 levelu, nie wykorzystując exploitów, nie oczyścisz kamieniołomu ze Szponów Smierci.
Stridingshadow pisze: Cytuj: fallout152 pisze: Porównujesz game progress do levela? Owszem. Jak już mówiłem, game progress zależy od zdobytych przez nas sektorów. Od nich z kolei zależą nasze wpływy, a od naszych wpływów zależy to na jakich najemników, i jaki sprzęt nas stać. W klasycznym erpegu rozawlasz dandżona, zbierasz dukaty, levelujesz i kupujesz ładniejszy nóż do masła i grubszy czajnik na łeb, w JA2 zdobywasz kolejną kopalnię, Kałasznikowa wymieniasz np. na M16A2, a Grunty'ego na Raidera.
Nie zgodzę się z kilku względów: 1. Jeśli wynajmę Barrego, Razora, Igora i Blooda i przez parę godzin będę rzucał sztyletem w okno i rozbrajał ładunki wybuchowe, okażę się, że mam skład lepszy niż Shadow/Magic/Trevor, na wyższym poziomie doświadczenia, a wszystko jeszcze przed wyruszeniem do Drassen. I co? W Drassen nagle pojawi się elita wyposażona w FN-Fale? Nie. W najlepszym wypadku będzie kilku czerwonych. 2. Stwierdzenie, że game progress=level scalling to jak stwierdzenie, że w Gothicu jest level scalling, bo w 3 rozdziale są silniejsi przeciwnicy O.o . 3. JA2 to gra taktyczna z jakże miłymi elementami cRPG. To nie Fallout, gdzie cała taktyka sprowadzała się do policzenia ile PA potrzebuję na dojście i odstrzelenie oka przeciwnikowi, a jak zdobywaliśmy Perka snajper, cała taktyka ograniczała się do liczenia trupów. Nie twierdzę, że nie było w tym frajdy (odpowiednie budowanie postaci jest fajne), ale to nie gra taktyczna...
Stridingshadow pisze: Owszem, można zaserwować komuś większego szczura, ew. pancernego i niewrażliwego na nic maga(rzeczony Kagnaxx), ale to rzeczywiście nic w porównaniu ze stworzeniem przeciwnika, który jest wymagający ze względu na swój styl walki (np. Operator/Strażnik Artefaktu w W2).
Kagnaxxa zabijałem dość szybko - fechmistrz z niewrażliwością i Dzienną Gwiazdą bodaj (którą można zdobyć w kilka minut od wyjścia z lochów Irenicusa), z wrzuconym piruetem ofensywnym załatwiał go samotnie (trudniej było z jego peirwszą formą) - i to uważam za genialne w BG2 - dobrze wykorzystane umiejętności bohatera a nie zręczne palce gracza dawały przewagę.
A tak BTW - gdzie w F3 masz DOBRZE ZAPROJEKTOWANYCH WROGÓW, którzy są wymagający ze względu na styl walki? Ghule? Mutanty? Enklawa? Deathclaws? Wiedźmin 2 to gra zręcznościowa, ktoś kiedyś przeszedł ją nie pakując ani punkcika w skille, więc jak dla mnie to nie gra cRPG. Walka z operatorem to symfonia klikania i naciskania, ewentualnie ugniatania "grzybków" w padzie. Dziękuję. Za quick time eventy również. Z resztą - W2 jest o wiele słabszą grą niż W1 (oczywiście moim zdaniem - jak ktoś lubi pozorne wybory, pozorne dialogi i łądniutką graficzkę - no problem).
_________________ http://gryziemiajalowa.blogspot.com/
|
|