snick pisze:
Ogólnie rzecz biorąc - można nawet nie wejść do San Mony i mimo to ukończyć grę. Wymagane jest tylko zabicie Deidranny.
To faktycznie, Serge się tu nie popisał. Skoro już kładzie takie założenie u podstaw moda, to szkoda, że nie zaznaczył tego w grze. Może po prostu wystarczy oznakować Kingpina tak samo, jak Deidrannę - jako postać "do zabicia"?
lukasamd pisze:
trzeba przyznać że pomysł z likwidowaniem kartelu narkotykowego jest bardzo dobry - czytam aktualnie "Stan zagrożenia" i z chęcią zagrałbym w Jaggeda którego akcja toczy się np. właśnie w Kolumbii a my mamy likwidować bossów narkotykowych.
Znam, czytałem (zresztą Clancy jest moim ulubionym pisarzem w tym gatunku literackim) Też jestem zdania, że fabuła taka jak w "Stanie zagrożenia" doskonale wpisałaby się w klimat tego moda - nawet Deidranna nie byłaby potrzebna A przy tym doskonale usprawiedliwiałaby fakt, że tym razem najęło nas CIA - takie operacje to ich "specjalność" snick pisze:
Była kiedyś taka koncepcja na moda... Gang Wars się to miało nazywać.
Domyślam się, że pomysł poległ. Szkoda wielka. Może ktoś to kiedyś wskrzesi? snick pisze:
Wkroczyłem do San Mony, zaatakowałem nie pamiętam juz kogo. Oczywiście całe miasto było wtedy przeciw mnie. Moich ludzi, zmęczonych szturmem na sąsiednie miasto, posiadających mało sprzętu (miałem zamiar dokupić u Tonego), musiałem awaryjnie wycofywać, rąbiąc im drogę przez zastępcy "cywilnej" ludności.
IMHO takie właśnie rzeczy świadczą o sile tej odsłony. W JA2, pomijając sektory opanowane przez siły królowej, cały kraj to było Twoje podwórko: mogłeś wleźć, gdzie chciałeś, wziąć, co chciałeś i zabić, kogo chciałeś - cywile bali się nawet pisnąć. Lojalność ludności zdobywało się niemal nic nie robiąc (robić trzeba było tylko tyle, aby Rico nie słał maili z ponagleniami). W Wildfire stale trzeba pamiętać, że nie jesteś na własnym terenie: wleziesz nie tam, gdzie trzeba, weźmiesz nie to, co trzeba, zabijesz nie tego, co trzeba, w ogóle zadrzesz z miejscowymi... i możesz kopać sobie grób. Ludność cywilna odwróci się od ciebie plecami, a mafia zrobi ci z czterech liter hangar dla czołgów. A to, co zostanie, wyśle w foliowym worku za granicę albo skarmi krwawym kotom po kawałku. I to zanim jeszcze dopadną cię siły rządowe. Już choćby sama zmiana zleceniodawcy powoduje, że tak drastyczna zmiana nastawienia u cywilów jest IMO realistyczna - wysłanników prawowitego władcy na wygnaniu ludność powita chlebem i solą, ale płatnym pachołkom amerykańskiego imperializmu będą na każdym kroku patrzeć na ręce.
snick pisze:
Po tym wydarzeniu nie odczułem dużej zmiany w rozgrywce. Po prostu wchodziłem do miasta, czyścilem, trenowałem samoobronę i tyle. Może przeoczyłem "mafiozów", mylnie sądząc, że to wojsko. Ale dużej zmiany po zaatakowaniu SM nie odczułem.
Ciekawe to, co mówisz. Po mojemu, to w pierwszej kolejności powinna Ci na łeb na szyję lecieć lojalność - każde starcie z mafią powoduje niezadowolenie wśród cywilów (nic dziwnego - w końcu kontrolowany przez nią czarny rynek jest jedynym źródłem zaspokajania potrzeb cywilów, od żarcia po dragi). Po drugie, skreślasz od razu niemal wszystkie sklepy - sklepikarze albo Cię zaatakują (Tony), albo pokażą drzwi. Po trzecie, wszystkie miasta, w których pojawia się mafia, musisz "czyścić" z mafiosów za każdym razem, gdy wejdziesz do danego sektora miejskiego (nieważne, czy jest tam samoobrona, czy nie). Jak dla mnie to dość spora różnica w przebiegu rozgrywki Dlatego z reguły nie rozrabiam w San Monie - ani nigdzie indziej - dopóki sama mafia nie zacznie mnie atakować (z reguły już pod samą Meduną). Wtedy to już krótka czystka, a potem wejście do miasta i ...szach królowej