|
Sierżant |
|
-
Posty:
260
-
Dołączył:
13.11.2009
|
Trzeba spowrotem wprowadzić monarchię (może być konstytucyjna ze względu na bezpieczeństwo sukcesji) i będzie na jakiś czas wreszcie spokój z wyborami Republiki kupieckiej ani arcybiskupstwa czy dyktatury plemiennej nie proponuje bo państwo byłoby trochę niestabilne i pewnie izolowane na scenie międzynarodowej... eee ?... chyba za dużo gram w EU3, ale chciałem powiedzieć, że gdzie kucharek 6 tam nie ma co jeść Innymi słowy, już z całą powagą:
Ostatnio zauważyłem u siebie bardzo podobne odchylenia i obawiam się że chyba zostanę masonem.
W zasadzie gardzę wszystkim co wiąże się z autokratyczną władzą, państwem policyjnym, ograniczaniem swobód obywatelskich, itp. a co można ująć w jednym słowie 'iluminaci' aka masoni, albo mniej rażącym teoriami spiskowymi sloganem 'globalizacja' (jeden rząd dla całej ludzkości), bo dostrzegam wielkie zagrożenie wolności jakie niesie ze sobą taki proces. Warto tu też zaznaczyć, że to się już dzieje, obecne i kształtujące się unie gospodarcze (europejska, płn. amerykańska, płd. amerykańska, azjatycka i australijska) są pierwszym krokiem do aneksji politycznej państw członkowskich pod wspólnym rządem jednego prezydenta a następnie jednego rządu dla nich wszystkich. Oczywiście jakiś skrawek suwerenności kulturalnej się ostanie, ale społeczeństwo będzie dogłębnie kontrolowane (ach ta technika). W roli mechanizmu kontrolowania człowieka najlepiej się sprawdza inwigilacja, cenzura, propaganda i zastraszanie, bo każdy z nas zwykle ma jakieś zdanie, własny system wartości czy światopogląd więc bez oporów i rewolt nie da się unifikować władzy czy kultury w skali globalnej - no chyba że każdy dysydent dostanie w żyłę i będzie mu wszystko jedno Jednym słowem obawiam się takiego rozwoju/ewolucji społecznych przemian, bo globalizacja niesie za sobą za duże ryzyko nadużyć władzy.
Z drugiej zaś strony, ta globalizacja niesie za sobą nadzieje na zaniknięcie granic politycznych i koniec konfliktów, unifikację postępów nauki, zrównanie standardu życia/konsumpcji (o ile nie wrócą kartki na mięso ), itd...
Jakiś czas temu doszłem do wniosku, że demokracja w unifikującym się świecie, lub też nawet w dużych państwach jest przestarzałym systemem władzy. Na szczeblu lokalnym czy prowincjonalnym sprawdza się znakomicie, bo ludzie wybierając swoich przedstawicieli wybierają ich ze względu na lokalne priorytety znane wszystkim, a które kandydaci w jakimś stopniu są chętni/władni zrealizować. Natomiast wybory parlamentarne są właściwie delegacją polityków 'do koryta', gdzie pośród rozwarstwienia interesów partii (wyborców), sprzecznych celów, itp. - niczego się nie da zrobić. Na dodatek zmieniające się po sobie rządy (za sprawą zmiany nastawienia społeczeństwa) psują efekty poprzedniego rządu i jego prób reform... każda niekonsekwencja wyborców jest karana przez dymisję starych i nominację nowych ministrów (ich zastępców, przez wszystkie szczeble administracji), tworzy się bałagan, zwrot w administracji, - a gospodarka, polityka międzynarodowa - to długofalowa inwestycja, bo zmiany które dostrzegamy dziś są efektem pracy poprzedniego rządu. Jednym słowem demokracja to burdel na kółkach (jeśli jedna partia nie sprawuje władzy rzez powiedzmy 20-30 lat).
W sumie obawiam się, że społeczeństwo nie jest w stanie wybierać swoich przedstawicieli. Bo, niby jakim kryterium ocenić polityka ? Po kolorze jego krawata (albo spartytetowanej garsonce) czy stopniu otyłości ? W sumie wygrywa najbardziej elokwentny albo najbardziej przystojny/charyzmatyczny kandydat, ale czy jego cechy osobowe idą w parzę z kompetencjami w sprawowaniu urzędu ? No niby jak to możliwe, że nauczyciel fizyki jest premierem ? Jak to możliwe że elektryk został prezydentem ? Czy po licencjacie można rządzić krajem ? Jak ?? Dlatego, nie wierzę, że naród jest w stanie wybierać swój parlament, bo robi to źle, i zrobi to ponownie, bo wystarczy że kilku przegranych/skompromitowanych polityków oderwie się od partii macierzystej i założy nową po innym szyldem - a ludzie dzięki mediom i reklamie (public relations) zagłosują nawet na tych co już niejedno spierdolili. Dlatego myślę, że lud jest głupi i nie wie czego chce... więc rządzić nie może.
A co by było gdyby zamiast bandy pieprzonych polityków władzę oddać grupie specjalistów, naukowców, inżynierów, profesorów, ekonomów, finansistów, etc. - jednym słowem elicie intelektualnej, która w roli kompetentnych doradców, pod kierownictwem prezydenta, realizowałaby doktrynę ? Brzmi może podobnie jak socjalizm, ale nie odbiera wolności osobistych, wolności rynku, inicjatywy i nazywa się to technokracja. Właściwie ten typ ustroju jest zbieżny w realizacji z masońską globalizacją i pomimo potencjalnych niedogodności ma jedną zaletę, a może raczej pewne zabezpieczenie: brak debilów w parlamencie.
Było by miło podyskutować o tym, bo mnie w tej kwestii ambiwalencja doskwiera. Więc co o tym myślicie ?
_________________ kogo by tu jeszcze sprać, no kogo... ? - Wojmił (brat księcia Mirmiła)
|
|